No i
wreszcie! „Wpadłem pod kosiarkę” i wyglądam jak człowiek. Tym
razem było bez sentymentów – na krótko.
Wszystko
byłoby fajnie, gdyby nie to, że fryzjer zawsze musi coś po
swojemu. Nie owijam nigdy „w bawełnę”, mówię jak jest: z
akcesoriów używam wyłącznie grzebienia, ewentualnie, własnych
paluszków. Żadnego modelowania, zero lakieru i innych podobnych.
Fryzjerka na to, że okej. I co? Włosy obciachane, a ta, łaps za
szczotę i mi gmera we włosach, i na dodatek jakimś kremem
usztywniającym!
Przyszedłem
do domu – łeb pod kran. Dopiero po własnym zabiegu satysfakcja
100%.
Taki krem usztywniający czasem jest fajny :) noo ale zależy co ona chciała nim osiągnąć :P
OdpowiedzUsuńGdyby mi tym kremem nastroszyła pióra, nie miałbym zastrzeżeń, ale ona uparła się, by nadać fryzurze kształt, jakiego ja nie chciałem.
OdpowiedzUsuń