Są
osoby, którym transseksualizm wypełnia niemal całą dobę. Są tak
skupieni na swoim TS, że nie mają czasu ani ochoty na nic innego.
Nie wyobrażam sobie takiego życia i podejrzewam, że większość
psychicznych dołów i dołków, bierze się właśnie z takiego
zatrzaśnięcia w transseksualnej rzeczywistości. Zrozumiałbym,
gdyby był to stan przejściowy. Któż z nas nie doświadczył
zniechęcenia, poczucia bezsensowności istnienia i czarnych,
depresyjnych dni? Chyba nikogo to nie ominęło. Zrozumiałbym nawet,
gdyby podobna niemoc życiowa dopadła osoby, które wiedzą, że są
TS, ale wiedzą również, że choćby z powodów rodzinnych, nie
będzie im dane posmakować życia w płci, którą odczuwają. Choć,
jak widać na moim przykładzie, nic nie jest przesądzone.
Jednakże,
najczęściej w stan odrętwienia popadają ci, którzy już znaleźli
się na drodze diagnostyki i korekty płci. I zazwyczaj nie wynika to
wcale z niepewności, czy postępują właściwie, lecz z
przekonania, że prawdziwe życie zacznie się po korekcie, a przed –
nie warto w nic się angażować. Trwają więc w totalnym
zawieszeniu i czekają na TEN DZIEŃ, który odmieni ich życie.
Raczej
trzymam się ziemi, a nie obłoków, więc mam nieco inne podejście
do teraźniejszości i mglistej przyszłości. Podejrzewam, że poza
wyglądem, głosem i danymi osobowymi, w moim życiu niewiele się
zmieni. Nadal będę miał obowiązki, takie same, jak dotychczas,
nadal będę poświęcał czas swoim pasjom i nadal będę ciekawy
świata i innych ludzi. Będę pracował zawodowo, a w domu będę
sprzątał, prał, gotował, chodził na spacery z moimi psami, bawił
się z nimi, będę oglądał filmy, czytał książki, pisał bloga,
będę też zaglądał na fora, spotykał ze znajomymi... Nic nowego.
Od
chwili, gdy podjąłem decyzję o korekcie płci, staram się jak
najlepiej przygotować grunt pod to, co nastąpi. Pewnie, że miewam
okresy nicnierobienia, ale trwają one góra kilka dni, po czym
wracam do życia. To, co udało mi się osiągnąć przez ostatnich
10 miesięcy, dla mnie to naprawdę dużo: rozpocząłem diagnostykę,
ukończyłem z bardzo dobrym wynikiem kurs zawodowy, a przede
wszystkim, wydostałem się o własnych siłach z bezdomności. Na
dobrą sprawę, nie musiałem niczego zmieniać w swoim życiu,
przynajmniej do czasu rozpoczęcia hormonoterapii. Mogłem nadal
mieszkać w schronisku (nikt mnie stamtąd przecież nie wyrzucał) i
nie martwiłbym się o tysiąc innych rzeczy, o które muszę się
martwić się jako osoba „domna”. Ale zdawałem sobie sprawę, że
jeśli nie ruszę tyłka i nie zawalczę o normalne życie (bo życie
w schronisku, nie jest normalnym życiem), to nie mam nawet co
marzyć, by przejść tak trudną drogę, jaką jest korekta płci.
Wpis
ten nie ma na celu krytykowania kogokolwiek, bo dawniej sam
wielokrotnie poddawałem się marazmowi czekając na coś, co miało
nastąpić w przyszłości. Wiem już, że to marna metoda, bo
wówczas czas niemal zatrzymuje się w miejscu, godziny i dni wloką
się niemiłosiernie, a upragniony TEN DZIEŃ zamiast przybliżać –
oddala się albo nigdy nie następuje. Na szczęście, takie stany
trwały u mnie krótko, bo nie potrafię, na dłuższą metę,
zajmować się tylko czekaniem i swoimi myślami. Ale o tym kiedy
indziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za dodanie komentarza :) Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu.