Zakładając
tego bloga długo zastanawiałem się nad wybraną dla niego nazwą.
Poczekalnia zazwyczaj kojarzy się z miejscem, w którym nie dzieje
się nic pasjonującego, czas płynie powoli, jedni ludzie
przychodzą, inni wychodzą... A poczekalnia życia to już w ogóle
dramat – to jak siedzenie i czekanie na życie, które cały czas
przepływa obok.
O ile
zgadzam się, co do pierwszej definicji, o tyle w mojej życiowej
poczekalni jest zupełnie inaczej. Owszem, czekam na swoje prawdziwe
życie (czytaj: po korekcie), ale poza tym, nie ma mowy o stagnacji.
Nie ważne, jak daleko sięgnę pamięcią, odnoszę wrażenie, że
całe życie cierpię na poznawcze i zadaniowe ADHD. Jestem niczym
chłop, który zbiera śrubki, nakrętki, kabelki, i każdą inną
pierdółkę, która kiedyś może się przydać. Tyle że ja, oprócz
wspomnianych pierdółek, zbieram też różne praktyczne
umiejętności, które mogą być kiedyś wykorzystane lub nie. Po
prostu, jeśli coś mnie zainteresuje, muszę się tego nauczyć,
korzystając z dostępnych kursów, szkoleń, a najczęściej bez
niczyjej pomocy (no, może poza wszystkowiedzącym Internetem).
Ciągły
głód wiedzy bywa upierdliwy, bo najczęściej pozbawia mnie
wystarczającej ilości snu, ale cóż – coś za coś. Poza tym, te
„zajęcia dodatkowe” pomogły mi (i nadal pomagają) przetrwać
niezbyt dobre chwile i zagłuszyć samotność. Dlatego nigdy nie
kalkuluję, czy zarobię kiedyś na danej umiejętności, czy nie.
Aczkolwiek zdarzyło się już parokrotnie, że wykorzystałem swoją
wiedzę w celach zarobkowych. Jak widać – nic w przyrodzie nie
ginie.
Gdy
myślę o tym, czego jeszcze chciałbym się nauczyć, a może i w
jakiś sposób zrealizować, zaczynam obawiać się, że życia mi
nie wystarczy. Dlaczego nie można zaciągnąć kredytu, którego
walutą jest czas...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za dodanie komentarza :) Twój komentarz pojawi się po zatwierdzeniu.