[Notatka
z 21 lutego 2017, przeniesiona z Blog.pl]
Uczymy
się na własnych błędach, bo cudze jeszcze nikogo i niczego nie
nauczyły. Czy na pewno uczymy się na własnych błędach, czy tylko
zaklinamy rzeczywistość i nadal zachowujemy się, jak dawni my? A
jeśli po raz drugi, piąty, dziesiąty popełniamy ten sam błąd,
to co musi się stać, żebyśmy wreszcie przejrzeli na oczy? Ja,
wiem już co. Trzeba od życia (tudzież innych ludzi) tak dostać po
ryju, doznać maksymalnej traumy, żeby zacząć myśleć, nad tym,
co się robi i zacząć wyciągać wnioski z własnej przeszłości.
A one, na ogół, nie są miłe.
Choć
gmeranie we własnej przeszłości często jest zabiegiem bolesnym,
warto go przeprowadzić, dla własnego dobra i z szacunku dla samego
siebie. Każde dziecko wie przecież, że jeśli nie szanujemy
siebie, inni tym bardziej nie będą nas szanowali. Nie raz
przekonałem się, że ta zasada działa, choć akurat przekonałem
się w negatywny sposób. Pora więc zmądrzeć.
Pierwszy
„chory” układ, jaki zawsze przychodzi mi na myśl w takich
okolicznościach, to relacje z matką. Tak bardzo chciałem
„zasłużyć” na jej miłość, że bałem się jej sprzeciwić
(bałem się też konsekwencji sprzeciwu). Wyobrażałem sobie, że
jeśli zrobię coś, co ona chce, wreszcie będzie ze mnie zadowolona
i uzna, że jednak ma fajne dziecko. Z każdym kolejnym razem, moje
szanse na uznanie matki malały, ale z uporem maniaka powtarzałem te
same błędy, licząc na cud chyba. Cud się nie zdarzył, a ja,
stanąłem wobec faktu, że w ten sposób przegrałem własne życie.
Dzisiaj, czuję się tak, jakbym wydostał się spod wpływu jakiejś
sekty. Dosłownie.
Przede
wszystkim, we własnej głowie muszę odkręcić to, co zostało tam
wkręcone. Efekty już są – przestałem uzależniać poczucie
własnej wartości od tego, jak oceniają mnie inni ludzie i ilu tych
ludzi jest. Nie staram się też „zasługiwać” na cokolwiek, bo
to droga, która prowadzi donikąd. Uczę się od nowa szanować
siebie i nie pozwalam, by ktokolwiek – mówiąc wojskowym żargonem
– skakał mi po pagonach. A jestem szczególnie wyczulony na pewne
zachowania, które kiedyś, u pewnego człowieka, zignorowałem i
zapłaciłem bardzo wysoką cenę. Jeśli dostrzegam u kogoś cały
zespół takich zachowań, nie mam ochoty na dalsze utrzymywanie
znajomości, choćby dlatego, że budzi ona mój wewnętrzny
sprzeciw. Musiałbym więc po raz kolejny w życiu robić coś w
niezgodzie ze sobą. Wyrosłem już z tego. W tym przypadku nie idę
na kompromis i nie będę przymykał oka. Nie zamierzam już być
jedynie wykonawcą cudzej woli i budować czyjegoś dobrego
samopoczucia własnym kosztem. Przez większość dotychczasowego
życia tak robiłem i przejechałem się na tym. Drugi raz nie
popełnię tego samego błędu.
W
procesie rozliczania się z przeszłością i porządkowania swojej
psychiki bardzo pomógł mi niedawno napisany życiorys emocjonalny.
Co najważniejsze, wyzbyłem się tego, co niszczyło mnie od środka
– poczucia żalu do ludzi, którzy w pewien sposób ukształtowali
moje życie i mieli na nie większy wpływ, niż ja sam. Dzisiaj moje
uczucia wobec nich są neutralne.